top of page
  • Zdjęcie autora: Tom.
    Tom.
  • 6 kwi 2020
  • 2 minut(y) czytania


I wtedy w życiu Emily wydarzyło się coś wyjątkowego. Nagle zdała sobie sprawę z tego, kim jest. Właściwie nie wiadomo, dlaczego nie wydarzyło się to pięć lat wcześniej, czy pięć lat później; trudno było też zrozumieć dlaczego akurat tamtego popołudnia to poczuła.

Wydawało się jej czymś zabawnym obserwować swoją ręką lub nogę, które tak szybko i posłusznie wypełniały jej rozkazy. Pamięć podpowiadała jej, że kończyny zawsze ją słuchały, lecz nigdy nie zdawała sobie sprawy z tego, jakie to zadziwiające.


Odkrycie to było dla niej czymś niesamowitym, choć bliżej nieokreślonym. Kiedy przekonała się ze zdziwieniem, że ona to ‘ona’, zaczęła zastanawiać się nad doniosłością tego, co odkryła. Po pierwsze, kto sprawił, że pośród tylu ludzi, ona właśnie była tą konkretną osobą, która nazywa się Emily Bas-Thornton, urodzoną akurat w tym roku, wśród tylu innych lat i epok, dopasowana dokładnie do swojej cielesnej powłoki? Ona sama, czy sprawił to Bóg?

Po drugie, dlaczego nie zauważyła tego wcześniej? Żyła już przecież tyle lat, a nigdy wcześniej nie zwróciła na to uwagi. Miała wrażenie, że jest podobna do kogoś, kto nagle o jedenastej w nocy, siedząc w swoim fotelu, przypomniał sobie, że właśnie tej nocy miał iść z kimś na kolację. Jak mogła tak siedzieć cały wieczór jak gdyby nigdy nic? Jak mogła żyć tyle lat i nie zauważyć czegoś tak oczywistego?


Takie właśnie rozmyślania bohaterki jednej z powieści Richarda Hughesa zwracają również naszą uwagę na bardzo ważną i interesującą rzeczywistość, mianowicie na to, iż każdy z nas jest jedyną w swoim rodzaju istotą, która ma do wykonania określona misję, której nikt za nas wykonać nie może. To właśnie stanowi kwintesencję naszego życia.

Nie chodzi tu o to, aby nagle stać się jakimiś wizjonerami, czy idealistycznymi bohaterami, którzy podejmują się jakiejś niezwykłej misji; można być szczęśliwym na wiele różnych sposobów, ale nie powinniśmy, czy to przez zwykłe lenistwo, czy też egoizm, uciekać przed wyzwaniami jakie niesie nam z sobą życie.


Wiele osób zaczyna odkrywać te same rzeczy, co nasza bohaterka w okresie dojrzewania, ale są tacy, którzy nie potrafią. To ofiary pewnego rodzaju syndromu Piotrusia Pana, który mentalnie nie chce stać się dorosłym. Trudno im pokierować swoim własnym życiem. Wydaje się, że potrafią dostrzec linię, która rozdziela młodość od dorosłości – linię, która wydaje im się jakimś niesamowicie głębokim potokiem; miesiącami i latami szukają jakiegoś pomostu lub płytkiego miejsca, przez które mogliby przedostać się na drugi brzeg, ale nie potrafią pokonać tej przeszkody jednym skokiem. Smutne jest to, że szybko zaczynają żałować swoich młodych lat i tego w jaki sposób je zmarnowali.

Kiedy przyjrzeć się niedojrzałości niektórych małżeństw widać wyraźnie na czym to polega. Małżeństwa te, to już nie wspólne plany dwojga dorosłych i odpowiedzialnych ludzi, ale - jak napisała kiedyś Susanna Tamaro – to ucieczka dwojga dzieci w sen.

Być może dużą rolę odgrywają tu rozmaite elementy wychowania, na przykład obawa rodziców przed stawianiem wymagań. Rodzice nie mówią swoim dzieciom, że kiedy dziś nie są wierni w jakiejś małej sprawie, to jutro mogą postąpić niesprawiedliwe w innej; wolą unikać rozmów o konsekwencjach, ponieważ to takie niedzisiejsze! Lepiej dzieci do niczego nie zmuszać, żeby przypadkiem nie czuły one jakiegoś dyskomfortu. To są właśnie te błędy, które jeśli w porę się ich nie wyeliminuje, prowadzą do smutnego i nieświadomego przedłużania okresu dzieciństwa. Jest to jedna z największych tragedii naszych czasów, która zawsze ma gorzkie zakończenie.


Alfonso Aguilo.

Tłum. Incognito




1. Czego to może być objaw, gdy dziecko nie chce podzielić się swoimi zabawkami?

2. Siła emocjonalna. Co to takiego?

3. Czym jest cierpliwość, zrozumienie, miłość i wspieranie?


Na te pytania w zaskakujący sposób odpowiada jeden z największych nauczycieli pedagogii XXI wieku, przy tym mąż jednej żony, ojciec 9 dzieci oraz autor „7 NAWYKÓW SKUTECZNEGO DZIAŁANIA”. Poniższy fragment jest zaczerpnięty z wyżej wspomnianej książki.


Zapraszamy do czytania i do podzielenia się swoimi przemyśleniami w komentarzu.

Miłej lektury!


„Życie to następujące kolejno po sobie stadia wzrostu i rozwoju. Dziecko uczy się najpierw przewracać na brzuch, potem siadać i raczkować, aż wreszcie chodzić i biegać. Każdy etap jest ważny i każdy wymaga czasu. Żadnego nie można ominąć.


Prawda ta dotyczy wszelkich faz życia, wszystkich dziedzin rozwoju, czy to gry na pianinie, czy skutecznego porozumiewania się ze współpracownikami. Stosuje się do jednostek, małżeństw, rodzin i organizacji (czyli firm, przedsiębiorstw, zakładów pracy itp.).


W wypadku zjawisk fizycznych akceptujemy zasadę procesu, ale zrozumienie tego w odniesieniu do dziedziny emocji, stosunków międzyludzkich czy nawet własnego charakteru jest już mniej powszechne i znacznie trudniejsze. Jeszcze trudniejsze od zrozumienia jest zaakceptowanie prawdy i życie z nią w harmonii. W konsekwencji – aby oszczędzić czas i energię osiągnąć upragniony cel – szukamy czasem skrótów, spodziewając się ominąć któryś z życiowych etapów.


Co się jednak stanie, gdy spróbujemy skrócić naturalny proces naszego wzrostu i rozwoju? Co osiągnie przeciętny tenisista, gdy po to, by zrobić lepsze wrażenie, zdecyduje zagrać w wyższej klasie? Czy pozytywne myślenie pozwoli mu pokonać profesjonalistę?


Co by się stało, gdybyś zapewniał przyjaciół, że możesz dać koncert fortepianowy, podczas gdy posiadałbyś tylko umiejętności adepta?


Odpowiedzi są oczywiste. Po prostu nie da się tych procesów rozwojowych pogwałcić, zignorować czy skrócić. Byłoby to działaniem przeciw naturze, gdzie szukanie skrótów prowadzić może jedynie do rozczarowań i frustracji.


Jeśli na dziesięciostopniowej skali jakiejś umiejętności jestem na stopniu drugim, a pragnę osiągnąć piąty, muszę najpierw dojść do stopnia trzeciego. „Tysiącmilowa podróż zaczyna się od pierwszego kroku” i tylko jeden krok może być zrobiony w danym momencie.


Jeśli nie będziesz zadawał pytań i przyznawał się do niewiedzy, nie pozwolisz swojemu nauczycielowi się zorientować, na jakim jesteś poziomie, nie rozwiniesz się i nie nauczysz niczego. Na dłuższą metę i tak nie da się tego ukryć. A przyznanie się do ignorancji jest często pierwszym krokiem w edukacji. Thoreau powiedział: „Jak możemy zdawać sobie sprawę z własnej ignorancji, której wszak wymaga nasz wzrost, jeśli przez cały czas stosujemy wiedzę, jaką posiadamy?”


Anegodotka

<<Przyszły do mnie kiedyś dwie dziewczyny, córki mojego przyjaciela i ze łzami w oczach skarżyły się na ojca, na jego szorstkość i brak zrozumienia. Bały się pomówić szczerze z rodzicami, a z drugiej strony niezwykle potrzebowały ich miłości, zrozumienia i rady.

Rozmawiałem potem z ich ojcem i okazało się, że na poziomie intelektu zdaje sobie sprawę z tego, co się dzieje. Przyznał, że nie potrafi się opanować, wzbraniał się jednak przed ponoszeniem za to odpowiedzialności, jak również nie pogodził się szczerze z tym, iż poziom jego emocjonalnego rozwoju pozostawia wiele do życzenia. Nie mógł przełamać swej dumy, by uczynić pierwszy krok w kierunku zmiany.>>



Jeśli chcemy mieć właściwe stosunki z żoną, mężem, dziećmi, przyjaciółmi czy kolegami w pracy, musimy nauczyć się słuchać. Wymaga to siły emocjonalnej. Słuchanie angażuje cierpliwość, otwarcie i pragnienie zrozumienia – wysoko rozwinięte cechy charakteru. Znacznie łatwiej pozostawać na niskim poziomie emocjonalnym, a tylko rad udzielać z wysokiego poziomu.


O ile poziom gry na pianinie, czy gry w tenisa jest oczywisty i udawanie jest tu niemożliwe, o tyle nie jest on równie oczywisty, gdy chodzi o charakter i rozwój emocjonalny. Możemy pozować na kogoś innego lub maskować się przed obcymi i znajomymi. Grać. I przez jakiś czas może się nam to udawać, przynajmniej na zewnątrz. Nawet sami możemy dać się zwieść tym pozorom. Sądzę jednak, że większość z nas zna prawdę o sobie; i myślę, że zna ją większość ludzi, z którymi żyjemy i pracujemy.


Konsekwencje skracania tych naturalnych procesów wzrastania widziałem niejednokrotnie w świecie biznesu, kiedy to członkowie kierownictwa usiłowali „kupić” wzrost produkcji, jakości, morale i obsługi klientów za pomocą sugestywnych przemówień, wytrenowanego uśmiechu i zewnętrznych interwencji. Nie zwracali przy tym uwagi na towarzyszący temu klimat braku zaufania. Gdy jedne metody nie dawały efektów, oglądali się za innymi z kręgu etyki osobowości, raz po raz ignorując naturalne zasady zaufania.


Anegdotka

<<Pamiętam, jak wiele lat temu sam pogwałciłem te zasady jako ojciec. Pewnego dnia wróciłem do domu na urodzinowe przyjęcie mojej trzyletniej córeczki i zastałem ją w kącie salonu, gdzie z buntowniczą miną ściskała kurczowo wszystkie prezenty, nie chcąc bawić się nimi z dziećmi. Od razu zauważyłem grupkę rodziców oglądających ten popis egoizmu. Zmieszałem się, zwłaszcza że prowadziłem wtedy na uniwersytecie zajęcia na temat relacji międzyludzkich, i znałem – a przynajmniej czułem – oczekiwania tych rodziców.

Atmosfera w pokoju była naprawdę naładowana – dzieci tłoczyły się wokół mojej córeczki, wyciągając ręce i prosząc, by mogły się pobawić zabawkami, które właśnie ofiarowały, a ona twardo odmawiała. Pomyślałem: „Stanowczo powinienem nauczyć córkę dzielenia się z innymi, jest to przecież jedna z najważniejszych dla nas wartości”.

Prosiłem ją zatem:

- Kochanie, proszę, czy mogłabyś podzielić się zabawkami z przyjaciółmi, od których przecież je dostałaś?

- Nie – odpowiedziała stanowczo

Zastosowałem więc z kolei metodę łagodnej perswazji:

- Kochanie, jeśli będziesz się dzielić z dziećmi zabawkami w swoim domu, to dzieci pozwolą ci się bawić ich zabawkami, gdy pójdziesz do nich.

Znów zabrzmiała natychmiastowa odpowiedź.

- Nie.

Zmieszałem się jeszcze bardziej, gdyż było oczywiste, że nie mam wpływu na córkę. Trzecią metodą było przekupstwo. Bardzo łagodnie powiedziałem:

- Kochanie, jeśli podzielisz się z dziećmi zabawkami, dostaniesz specjalną niespodziankę. Dam ci gumę do żucia.

- Nie chcę gumy – wybuchnęła.

Byłem już zirytowany, zatem w czwartym podejściu odwołałem się do gróźb i lęku:

- Jeśli nie będziesz się bawić ze wszystkimi, zostaniesz ukarana.

- No i dobrze! – krzyknęła. – To są moje zabawki i nie muszę się nimi dzielić.

W końcu odwołałem się do przemocy. Po prostu wziąłem kilka zabawek i dałem je innym dzieciom, mówiąc:

- Macie, dzieciaki, bawcie się.

Być może moja córka czuła potrzebę, by doświadczyć posiadania zabawek, zanim zdołałaby się nimi podzielić. (A tak naprawdę, czy zanim coś posiedliśmy, możemy to w ogóle oddać?) Potrzebowała mnie jako ojca, który – dojrzalszy emocjonalnie – pozwoliłby jej tego doświadczyć.

Ale w tamtym momencie zależało mi bardziej na opinii innych niż na rozwoju mojego dziecka i naszych wzajemnych stosunkach. Dokonałem prostego osądu, że ja mam rację; powinna się dzielić i nie robiąc tego, postępowała źle.>>


Może ten wysoki poziom moich oczekiwań wobec niej wynikał po prostu stąd, że sam byłem na niższym poziomie własnej skali. Nie chciałem bądź nie potrafiłem, ofiarować cierpliwości i zrozumienia, oczekiwałem zatem, że dziecko podzieli się zabawkami. Usiłując pokryć swoje braki, zapożyczyłem siłę mojej pozycji i autorytetu i zmusiłem córkę, aby zrobiła to, co chciałem.

Pożyczanie siły wytwarza jednak słabość. Tworzy ją w tym, kto pożycza, gdyż w osiąganiu celu bardziej uzależnia się on od czynników zewnętrznych. Tworzy ją także w osobie zmuszanej do podporządkowania się, gdyż hamuje rozwój samodzielnego rozumowania, wzrost i dyscyplinę wewnętrzną. Wreszcie osłabia związki. Zamiast współpracy pojawia się lęk, przez co obie strony stają się bardziej arbitralne i silniej bronią swoich pozycji.


A co się stanie, gdy źródło, z którego pożycza się siłę – cokolwiek to jest: przewaga fizyczna, pozycja, autorytet, symbole statusu, powierzchowność lub osiągnięcia – zmieni się lub przestanie istnieć?


Gdybym był bardziej dojrzały, polegałbym raczej na własnej wewnętrznej sile – moim zrozumieniu konieczności dzielenia się i rozwoju oraz mojej miłości i zdolności wspierania – i pozwoliłbym córce dokonać wyboru, czy chce podzielić się tym, co dostała. Może po próbie wytłumaczenia jej tego odwróciłbym uwagę dzieci od zabawek, proponując im na przykład ciekawą grę, a moje dziecko uwolniłbym od emocjonalnego napięcia. Dziś zrozumiałem, że gdy dzieci doświadczają prawdziwego posiadania, dzielą się naturalnie, spontanicznie i chętnie.



Z doświadczenia wiem, że jest czas na naukę i czas, kiedy uczyć nie należy. Przy napiętych stosunkach i w nerwowej atmosferze próby uczenia odbierane są często jako forma osądu lub odrzucenia. Nauka czy rozmowa o wartościach jest znacznie skuteczniejsza, gdy mamy z dzieckiem dobre stosunki i robimy to w atmosferze spokoju. W tamtym czasie nie byłem jeszcze wystarczająco dojrzały emocjonalnie, aby zachować odpowiedni poziom cierpliwości i wewnętrznej kontroli.


Może poczucie szczerej chęci dzielenia się musi być poprzedzone poczuciem posiadania. Wielu ludzi, którzy dają mechanicznie lub nie chcą dawać i dzielić się w małżeństwie i rodzinie, nigdy być może nie doświadczyło posiadania siebie samych, nie zaznało poczucia tożsamości i własnej wartości. Chcąc naprawdę pomóc dzieciom we wzrastaniu, trzeba być wystarczająco cierpliwym, by pozwolić im poczuć sens posiadania, i dostatecznie mądrym, by przykładem własnego życia nauczyć ich wartości dzielenia się z innymi.”


Autor: Stephen R. Covey (1932-2012).

Mąż jednej żony, ojciec 9 dzieci. Początkowo atleta, później jednak ukończył Administrację Biznesu na University of Utah, MBA na Harvard University i zrobił doktorat z Edukacji Religii na Brigham Young University. Według „Time” jeden z najbardziej wpływowych ludzi Ameryki.

  • Zdjęcie autora: Tom.
    Tom.
  • 23 lut 2020
  • 3 minut(y) czytania

Opowiadania i refleksje na temat rozwoju osobistego.



Zdobywanie szczytów wymaga wytrwałości
Zdobywanie szczytów wymaga wytrwałości


“Władca much” to tytuł wspaniałej powieści Wiliama Goldinga, która opowiada historię grupy około trzydziestu chłopców, którzy jako jedyni przeżyli katastrofę lotniczą. Muszą sami zorganizować sobie życie na bezludnej wyspie bez pomocy dorosłych. Zebrani wokół dwóch przywódców, Ralpha i Jacka, szybko zdają sobie sprawę, że wspólne życie to niełatwe zadanie. Pojawiają się pierwsze, trudne do rozwiązania konflikty, które ostatecznie znajdują swoje gwałtowne ujście w otwartej wojnie pomiędzy nimi, a ta prowadzi już do tragicznych skutków.

Na tę historię trudnej koegzystencji młodych rozbitków składa się mnóstwo aspektów, które ukazują doniosłą wagę nauczania oraz tych wartości, które człowiek gromadził przez wieki, a które to wartości przekazuje on z pokolenia na pokolenie poprzez edukację. Golding w swojej powieści przedstawia świat dziecka, które z jednej strony jest łagodne i szczere, ale które potrafi również pokazać drugie oblicze swojej ludzkiej natury – to podłe i okrutne. Autor zwraca przez to uwagę, iż jedynym możliwym ratunkiem powinna być tutaj pomoc z zewnątrz, lub innymi słowy, edukacja, bez której człowiek staje się bezbronny wobec swoich złych skłonności. Jest oczywistym, że z natury rzeczy szuka on tego co dobre, ale wiadomo też, że osobowość człowieka nie jest doskonała i aby poprawnie funkcjonowała potrzebuje ona odpowiedniej pielęgnacji.

Nawet ktoś kto ma niewielkie doświadczenie życiowe wie, co oznacza ludzka nikczemność i z pewnością wiele razy widział jej nieludzkie oblicze. Golding w swojej książce demaskuje Roussowskie pojęcie naturalnej dobroci człowieka, która poprzez zło społeczne i kulturowe ma ulegać stopniowej degradacji. Kwestionuje również dziewiętnastowieczny racjonalizm, który kazał wierzyć, iż rozwój gospodarczy i naukowy jednakowo szybko przyniosą z sobą postęp moralny. Ci, którzy propagowali tę ideę, uważali, że znaleźli w końcu ostateczny wzór na osiągnięcie dobrobytu, jednak wkrótce spostrzegli, że ich optymizm był przedwczesny; postęp nie oznacza bowiem, iż ludzie będą automatycznie lepiej się rozumieli, że między nimi wzrośnie wzajemny szacunek i że będą żyć w pokoju. Nawet przy wysokim stopniu rozwoju gospodarczego i naukowego nigdy nie będzie łatwo wykształcić człowieka w kwestii moralności.

Wiele wydarzeń z historii wymownie pokazuje, dokąd prowadzić może zła natura człowieka. Nawet w najczarniejszych snach trudno było sobie wyobrazić człowiekowi do jakiego stopnia może się on poniżyć i upodlić. Ale jednocześnie ten sam człowiek nie wiedział, ile w nim samym drzemie ukrytej siły, która pozwala pokonywać niebezpieczeństwa oraz przezwyciężać trudności.

Każdy człowiek, po to aby być dobrym, lub aby w dobrym pozostawać, potrzebuje pomocy w wydobyciu z niego niewidocznych talentów, które posiada. Jest rzeczą oczywistą, że ostatnie słowo ma zawsze wolność osobista, ale byłoby naiwnym nie doceniać faktu, iż kluczową rolę odgrywa tu kwestia wychowania. Dlatego też właściwe wychowanie dziecka w rodzinie, ucznia w szkole, czy na uczelni lub jakiekolwiek inne zadanie związane z edukacją powinny być postrzegane jako sprawy nadrzędnej wagi związane z kwestią odpowiedzialności każdego społeczeństwa, któremu naprawdę zależy na swojej przyszłości.

W rozwój naukowy, czy gospodarczy wpisana jest jego dalsza, naturalna kontynuacja, z rozwojem moralnym sprawa nie wygląda już tak prosto, gdyż wiąże się on z osobistym przystosowaniem się do pewnych warunków oraz wymaga od człowieka zastosowania tej moralności w praktyce. Jak napisał Leonardo Polo „bez nawyków nie ma wychowania, jest tylko jego podobizna”. Jest więc sprawą niezbędną, aby swoim własnym wysiłkiem te nawyki wykształcić, choć zawsze i wszędzie będzie to trudne. Jest to kwestia naszego rozwoju osobistego, który jest nieodzowną częścią naszego życia, a od którego w dużym stopniu zależy powodzenie w życiu.


Alfonso Aguilo.

Tłum. Incognito



Edukacja i wychowanie
bottom of page